Niespełna czterdziestolatek, mówi z prędkością karabinu maszynowego, lubi obrazowo pokazywać co ma na myśli. Z potężnym dystansem do siebie. I otoczenia. Z drugiej strony – gumowe ucho i pelargonia w oknie: kocha obserwować ludzi i ich słuchać, łamane na podsłuchiwać i podglądać. Nawet nie chodzi mu o to, by wiedzieć co u sąsiada w alkierzu się dzieje, czy zawartość-treść wypowiedzi, ale o sam sposób mówienia i zachowanie. Te wszystkie wtręty, dialekty, powiedzonka, stworzone skróty myślowe, gesty. Istne cudo. Nieprzebrane źródło inspiracji do budowania postaci. Obserwacyjny misz-masz przekłada mu się w głowie na postaci w książkach, które pisze.
- Do każdej staram się stworzyć bohatera, który ma właśnie taki sposób mówienia czy zachowania – przyznaje ze śmiechem.
Ponoć w dzieciństwie chciał być sklepikarzem. Na swój sposób zrealizował plany, bo został farmaceutą. Lada jest? Jest. Klienci są? No są. Kasa? A jakże by inaczej!
- No i w kryminałach się to przydaje – zdradza. - Wymarzony zawód dla truciciela. Nikt nie wie tyle, co on – przekomarza się.
Ballady i romanse, bynajmniej nie te romantyczne
Druga wieść niesie, że w szkołach przeczytał wszystkie obowiązkowe lektury. Nawet te poboczne. Nie ze wszystkimi się zaprzyjaźnił, ale „Ballady i romanse” mu podeszły. Rzuca więc cytatami.
- Zbrodnia to niesłychana. Pani zabija Pana – kocham to!
Po studiach zabrał się za doktorat. Jakoś przełknął, że praca magisterska musi być na zadany temat, ale absolutnie nie zdzierżył, że z doktoratem też tak będzie. Pożegnał więc czule promotorkę, która zaczęła mu zwracać uwagę, że omawianą problematykę powinien opisać według jej zasad. Jakoś nie przekonał jej stosunek literackich ozdobników zastosowanych przez Piotra do treści zasadniczej.
- Byłem akurat na etapie pisania mojej pierwszej książki „Persona non grata”. Więc rozstaliśmy się bez żalu – oświadcza szczerze.
Rasowy truciciel pożądany w kryminale
Jedzenie. Sens istnienia. Kocha z nim eksperymentować. Sfermentowana soja i fugu, czyli japońska potrawa z rozdymki tygrysiej, która zawiera śmiertelnie trującą tetrodotoksynę, to żaden kulinarny problem. Może jeszcze nie na etapie samodzielnego przygotowania, ale smakowania – jak najbardziej. No i ma dwa w jednym. Przyjemność na podniebieniu i materiał do kolejnego kryminału. A już najcudniej byłoby, gdyby zbrodnia dokonała się w jakiejś małej społeczności.
- Gdzie wszyscy się znają od podszewki. Wtedy, wcześniej czy później, zaczyna się knucie, domysły, jakieś nieprzewidywalne zachowania – wylicza, a oczy ma przy tym rozmarzone. - Cudownie, cudownie! Wtedy wychodzą na jaw wszystkie schowane głęboko lęki i okazuje się, że świat wcale nie jest taki różowy – dodaje.
Trochę go martwi, że moda z czasów kryminałów Agaty Christie, gdy bohaterowie padali gęsto od wszelakich trucizn, powoli odchodzi do lamusa. Więc idzie z nowymi trendami i kto wie, czy za chwilę nie przeniesie swoich bohaterów na statek kosmiczny. Pewnego pięknego poranka (dla lepszego efektu koniecznie opisze zarys Ziemi widocznej w bulaju) znajdą oni na pokładzie trupa…
Wojowniczka w marynarskim mundurku kontra pospolity kundel
W 1997 roku obejrzał odcinek „Czarodziejki z Księżyca”. I pojawił mu się pewien poznawczy dysonans. Bo jak: z jednej strony rodzimy Reksio, który jeszcze dosyć mocno przewijał się przez dziecięco-młodzieżową kulturę, a z drugiej jakieś wojowniczki, wykreowane na dorosłe osoby, które na dodatek mówiły w jakimś dziwnym języku.
- I do tego jeszcze piszczały – wspomina. - Więc zacząłem się zastanawiać, o co chodzi – przyznaje.
Fascynacja zaczęła się od animacji, a później przeszła na inne rejony, a więc wycieczki palcem po mapie Japonii, język, kinematografię, muzykę i rynek gamingowy, samochody.
- Gram w japońskie gry na japońskiej konsoli, jeżdżę japońskim samochodem i cały czas staram się doskonalić swój japoński. Nie jest to łatwy kawałek chleba, bo żeby w miarę sprawnie się komunikować, czytać gazety, literaturę, trzeba poznać 2136 znaków kanji – wylicza dalej.
By pojechać w wymarzoną podróż, zacisnął pasa, sprzedał trochę kolekcji książek. I wsiadł w samolot. Ze strachem w oczach, bo wyobraźnia podsuwała mu obrazy rozbijającej się maszyny.
- Po szesnastu godzinach lotu pozbyłem się wszelkich obaw – śmieje się.
Na miejscu smakował, zwiedzał. Dotykał, by się sparzyć. Skakał, by upaść z wysoka. Wszystko po to, by wchłonąć w siebie jak najwięcej Japonii. Teraz może o niej opowiadać godzinami. Z pełną ekspresją. I nikt się nie znudzi.
Zakaz krzyży w warszawskim urzędzie. Trzaskowski wydał rozporządzenie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?